A teraz nieco absurdów z naszego polskiego podwórka...
We wczorajszym programie Polsatu "Państwo w Państwie" (26.10.br) została przedstawiona poruszająca historia pewnego wypadku samochodowego i (nie)udolności organów ścigania...
A oto słów kilka na ten temat:
W dniu 23 stycznia 2014 r. w godzinach wczesno porannych w Międzylesiu (Warszawa) samochód Peugeot 206 uderzył w drzewo. Na miejscu zdarzenia znaleziono dwie osoby - Annę Dróżdż i jej konkubenta.
Kobietę znaleziono na tylnej kanapie za fotelem kierowcy, mężczyznę na przednim fotelu pasażera (po prawej). Fotel kierowcy był pusty.
Śledczy uznali, że kierowcą była Anna Dróżdż i że wskutek uderzenia miała przelecieć z przedniego fotela kierowcy na tylną kanapę.
Ciekawa teoria z uwagi chociażby na to, że kobieta miała 167 cm wzrostu i była w futrze, a fotel kierowcy był praktycznie nienaruszony.
W samochodzie znaleziono też na fotelu kierowcy, na kierownicy i na drzwiach przy klamce krew nieznanego mężczyzny - z przeprowadzonych badań wynika, że nie była to krew ani Anny Dróżdż, ani jej konkubenta. Z opinii laboratorium kryminalistycznego i wynika, że była to krew nieznanego mężczyzny, nie pasująca do obydwu osób znalezionych w samochodzie. Prokuratura nie podjęła jednak w śledztwie w tym zakresie. Poza tym okno kierowcy samochodu było otwarte do końca w dół, elektryka w samochodzie działała i był zaciągnięty ręczny.
W sprawie występują również zeznania mężczyzny (to on zawiadomił policję o wypadku, bowiem miał on miejsce pod jego domem), które mówią, że słyszał rozmowę policjantów z pierwszego radiowozu, który przyjechał na miejsce, że jadą szukać kierowcy.
Prokuratura Rejonowa W-wa Praga Południe przyjęła jednak najprostszą tezę i uznała, że to kobieta znaleziona na tylnej kanapie była kierowcą. Po zażaleniu na to postanowienie Sąd Rejonowy Warszawa Praga-Południe zmienił podstawę prawną, uznał że nie można ustalić kto był kierowcą samochodu.
Kolejnym kuriozum w sprawie jest to, że prokuratura poprosiła o opinię biegłego, a ten zbadał sprawę i uznał, że to A. Dróżdż prowadziła auto, opierając swoje badanie nie na tym drzewie, w które faktycznie uderzył samochód. W tym zakresie tezę tą potwierdza opinia dendrologa, który wykonał badanie i wykazał w nim, że drzewo, w które według prokuratury miał uderzyć pojazd nie było tym drzewem. Podniósł to teraz także biegły Janusz Popiel wykonując rekonstrukcję wypadku dla rodziny Anny Dróżdż, która to walczy o dobre imię swojej matki/teściowej/córki i jakiekolwiek pieniądze od ubezpieczyciela.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz